Zmarli w obozie w Starobielsku. Zmarli w obozie w Ostaszkowie Katyń Miednoje Charków. Ukraińska Lista Katyńska Białoruska Lista Katyńska Ponary. Berezwecz . Polscy piloci biorący udział w Bitwie o Anglię. Polski Zespół Myśliwski – Cyrk Skalskiego „Cichociemni” Więźniowie obozów koncentracyjnych . Robotnicy przymusowi III Rzeszy

Kilka tygodni temu pisałem o problemach finansowych wystawy poświęconej losom robotników przymusowych w III Rzeszy, także polskich. Z pełnym przekonaniem przyłączyłem się do głosów wspierających inicjatywę utrzymania tej wystawy. Podobnie zareagowało wiele innych osób. Przed kilkoma dniami otrzymałem informację, że wysiłki te zakończyły się sukcesem. Ile jest jednak jeszcze takich wystaw, które czekają na wsparcie, choćby na pamięć o nich? W przyszłym roku będziemy obchodzić 75-lecie wybuchu II wojny światowej. Bardzo potrzeby jest wykaz wystaw w Niemczech związanych z tym wydarzeniem. Zapraszam do współpracy. (więcej…) Na początek krótkie wyjaśnienie. Poniższy tekst początkowo zamieściłem po niemiecku. Dedykowałem go jednemu z niemieckich przyjaciół Hansowi Golombkowi. Przed kilku dniami odebrał on w Ambasadzie RP w Berlinie odznaczenie resortowe Ministerstwa Spraw Zagranicznych \”Bene Merito\”. Odznaczenie to przyznaje się obywatelom polskim i obcokrajowcom za szczególne zasługi dla poprawy wizerunku Polski zagranicą. Na próbę niektórych czytelników zamieszczam tłumaczenie tego tekstu. Liczę, że zwłaszcza ostatnia część może być interesująca. Ciekaw jestem reakcji. (więcej…) Coraz częściej redukowanie funduszy na szeroko rozumianą kulturę tłumaczy się koniecznością zaciskania pasa w czasach kryzysu. Za każdym razem argumentem jest trudna sytuacja finansowa, potrzeba znalezienia oszczędności, by w przyszłości móc realizować jeszcze ważniejsze cele. Koniunktura na stare projekty minęła, często nie chce się o nich pamiętać, niezależnie od ich rangi i dorobku. O problemach prestiżowego Niemieckiego Instytutu Polskiego w Darmstadt pisałem już kilka razy. Niestety, petycja, pod którą podpisało się wiele znanych osób polskiego życia publicznego i naukowego nic nie przyniosła. Odpowiedź urzędnika ministerialnego przyniosła tylko rozczarowanie. Również kolejna inicjatywa służąca lepszemu poinformowaniu niemieckiego społeczeństwa o losach robotników przymusowych, także polskich, stoi pod znakiem zapytania. Sam już nie wiem, czy to jakaś czarna seria, czy raczej brak zrozumienia ze strony urzędników, po prostu ich krótkowzroczność i głupota. Jedną z form represji okupanta niemieckiego była wywózka na roboty w głąb Rzeszy lub też zmuszenie do pracy na terenie okupowanym. Polacy stanowili jedną z najliczniejszych grup wśród robotników przymusowych, zatrudniano ich głównie w rolnictwie, ale też przemyśle. Po wojnie przez dziesięciolecia daremnie starali się o uznanie ich praw do odszkodowania, adekwatnego zadośćuczynienia za wykonaną pracę. Byli robotnicy przymusowi z Europy Środkowo-Wschodniej i Wschodniej, ściślej mówiąc – ci z nich, którzy jeszcze żyli uzyskali możliwość dopiero niedawno, na przełomie XX i XXI wieku. Ze strony niemieckiej wypłatami świadczeń dla robotników przymusowych zajęła się Fundacja „Pamięć, Odpowiedzialność i Przyszłość” oraz powołane przez nią organizacje partnerskie (w Polsce była to Od lat 60. pani Delimat walczyła o finansowe odszkodowanie przed niemieckimi sądami. Niewielką kwotę otrzymała dopiero w 2003 roku). Problem pracy przymusowej i zadośćuczynienia za nią interesowały mnie w trakcie analizy niemieckich podręczników do historii. Chciałem dowiedzieć się, jak ta sprawa jest dzisiaj ukazywana i czy kwestia zabiegów o odszkodowania i uznanie cierpień tej grupy poruszana jest w szkole. W odróżnieniu od moich wcześniejszych analiz, ta przyniosła bardzo ciekawe efekty.
Wiele firm rodzinnych w nazistowskich Niemczech korzystało z pracy robotników przymusowych. Przyznają się do tego niechętnie – najczęściej tylko w wyniku presji opinii publicznej i mediów. W wielu przypadkach zaczęło się to dopiero kilkadziesiąt lat po zakończeniu II wojny światowej, nierzadko trwa do dziś – opisuje portal Deutschlandfunk (DF). „W okresie powojennym nie Breslau, kwiecień 1942 roku. W Arbeitsamcie przy dzisiejszej ulicy Cybulskiego Helena Piecz­ko, rodowita zawier­cianka, zostaje wystawiona na „targ niewolników”. Taki los spotkał tysiące innych Polaków, robotników przymusowi z Polski pojawili się w Breslau już jesienią 1939 roku. Teoretycznie byli to ochotnicy, którzy sami zgłosili się do pracy. – Tylko teoretycznie – mówi Joanna Hytrek-Hryciuk, wrocławska historyczka. – Wielu do podjęcia takiej decyzji zmusił „przymus sytuacyjny”. Na przykład Wielkopolan z terenów graniczących z III Rzeszą, takich jak powiat kępiński, którzy tutaj chcieli się schować przed Gestapo, uciekali przed podpisaniem listy narodowościowej. Próbowali uniknąć wywózek – woleli przyjechać do Breslau i dobrowolnie zgłosić się do Arbeitsamtu (niemieckie biuro zatrudnienia), niż zostać wywiezionym daleko od domu. A jeszcze inni zostali zmuszeni do tego kroku sytuacją ekonomiczną, oni zwyczajnie nie mieli z czego żyć w okupowanym „Warthegau”. Później do Breslau napływali Polacy z łapanek lub ci, którzy zostali tu skierowani przez hitlerowskie sądy. Trzecią grupą byli mieszkańcy stolicy, przywiezieni po powstaniu warszawskim – wszyscy objęci obowiązkiem pracy, nawet dziesięcioletnie dzieci. Od lipca 1941 roku robotnicy przymusowi z Polski musieli nosić oznaczenia pokazujące, że są Polakami. Mieli obowiązek naszywania na pier­si, po prawej stronie, na każdej sztuce odzieży żółtego rombu z fioletową literą P. Dzisiaj o Polaków wywiezionych w czasie wojny na roboty przymusowe mówi się Ludzie ze znakiem „P”.– Jesteśmy przyzwyczajeni do takiego polonocentrycznego myślenia o robotnikach przymusowych – mówi Joanna Hytrek-Hryciuk. – Rzeczywiście Polaków było w Breslau najwięcej. Ale przywieziono tu także Czechów, dużą grupę francuskich jeńców, sporą liczbę „Ost­ar­baiterów” czyli robotników ze Wschodu, przede wszystkim Ukraińców, radzieckich jeńców, a w końcu także Włochów. Ich pojawianie się w Breslau ma związek z tym, co działo się na frontach II wojny światowej. Francuzi pojawiają się po 1940 roku, „Ostarbeiterzy” rok później. Niewolnicy III RzeszyTrudno ustalić ilu Polaków trafiło na roboty przymusowe do Breslau.– Przede wszystkim ze względu na wyrywkowe materiały archiwalne, które się zachowały – wyjaśnia Joanna Hytrek-Hryciuk. – Ale także ze względu na pewien szum informacyjny, który się pojawił w latach 50. i 60. XX wieku wokół funkcjonowania i sposobu życia codziennego robotników przymusowych. Niektóre szacunki mówią, że w Breslau było około 50 tysięcy polskich robotników przymusowych, inne, że samych warszawiaków przywieziono tu 30-60 tysięcy. Jedno jest pewne – wśród cywilnych robotników przymusowych Polacy stanowili najliczniejszą grupę etniczną. Nasz obraz robotnika przymusowego w III Rzeszy – przetrzymywanego w obozie pracy i harującego od rana do nocy – jest stereotypowy i niekoniecznie prawdziwy. Pierwsi polscy robotnicy przymusowi byli często dobrymi fachowcami, a do tego biegle władali niemieckim. Pracowali w zakładach przemysłowych, gospo­darst­wach rolnych, a kobiety często zatrudniano jako pomoce domowe. Ci, którzy przyjechali najwcześniej, zazwyczaj mieszkali w pokojach, które zwykle wynajmował im „Arbeit­samt”, teoretycznie przysługiwał im raz w roku siedmiodniowy urlop, który mogli wykorzystać na wyjazd do rodziny. Dostawali wynagrodzenie za pracę, żywność otrzymywali na kartki.– Podobnie jak Niemcy, bo w owym czasie w Breslau wszyst­ko było na kartki – dodaje Joanna Hytrek-Hryciuk. – Tyle, że prawo dotyczące „Zwangsarbei­tern” (robotników przymusowych), mówiło, że są oni obsługiwani na samym końcu, mogło więc zabraknąć kartkowych towarów, kiedy w końcu mogli podejść było już gorzej. Robot­ników przymusowych kwaterowano najczęściej w obozach tworzonych przy największych zakładach pracy, na przykład przy ul. Góralskiej. W koń­cu, w roku 1944 przy Góralskiej zabrakło miejsca, „niewolników III Rzeszy” zakwaterowano więc w lokalu rozrywkowym – Cafe-Varie­te Wap­penhof, na rogu ulic Okólnej i Na Grobli. W restauracji ustawiono trzypiętrowe prycze, na których spali, a do pracy dowożono ich tramwajem z zasłoniętymi szybami. Polacy nazywali go „tramwajem widmo”, prawdopodobnie dlatego, że miał przyciemnione adaptowano coraz to nowe lokale na obozy, nawet popularną „Szwajcarkę”, czyli restaurację w parku Szczyt­nickim. Prawo dla „Zwangsarbei­tern”Życie robotników przymusowych w III Rzeszy regulowały przepisy. Różne dla różnych nacji. W najgorszej sytuacji byli robotnicy ze Wschodu. Najmniej zarabiali, mieszkali w najgorszych warunkach i zawsze byli kierowani do najcięższych robót. Takich, do jakich trafiali ci Polacy, którzy nie znali języka i nie mieli żadnych kwalifikacji.– Polak mógł pracować w browarze Kipkego, który praktycznie do 1945 roku produkował piwo – opowiada Jaonna Hytrek-Hryciuk. – Nie słyszałam, by pracował tam „Ost­arbeiter”. Ich zarobki były najniższe, nie posiadali praktycznie żadnych praw socjalnych. Nawet kobiety nie były objęte ochroną zdrowotną, jeśli urodziło się im dziecko nie dostawały przynajmniej do roku 1943, taki urlop przysługiwał. Mogły wyjechać do domu na czas urodzenia dziecka. Zdarzało się, że dziecko zostawało u rodziny na terenach okupowanej przymusowa przynosiła korzyści zarówno władzom III Rzeszy, instytucjom publicznym i prywatnym najczęściej była akordowa. W jednym ze wspomnień Joanna Hytrek-Hryciuk znalazła informację, że polska robotnica w fabryce wyrobów sanitarnych przy dzisiejszej Jedności Narodowej zarabiała 39 fenigów za wykonanie jednej umywalki. Dla porównania pracownik niemiecki – 49. Robotnik w Famo­Werke (późniejszy Dolmel) zarabiał już około 80 marek.– Generalnie system był taki, że „Zwangsarbei­tern” kierowani do pracy przez „Arbeit­samt” po-dlegali przepisom prawa stworzonym specjalnie dla nich wyjaśnia Joanna Hytrek-Hryciuk. – I przepisów tych należało przestrzegać. Dotyczyło to zarówno robotników przymusowych, jaki i ich pracodawców. Określone były zarobki, podatki i składki ubezpieczeniowe, które musieli zapłacić. Przepisy mówiły przy tym, że robotnicy podlegają przykład nie można było ich bić i zachowywać się w stosunku do nich w sposób urągający. I, co może nas dziwić, stosunkowo często zdarzało się, że zgłaszano na policję przypadki pobicia robotników przymusowych. To się zmieniło z upływem czasu. Cały system chylił się ku upadkowi wraz z upadkiem towarzyskieNa roboty wysyłano bardzo młodych ludzi, którzy łaknęli życia towarzyskiego. Zakładali rodziny, brali śluby, rodziły im się dzieci. – We wszystkich wspomnieniach widać, że kobiety, które pracowały jako robotnice przymusowe, bardzo chciały zachować swoją kobiecość, balans między młodością, a sytuacją, w której się znalazły – opowiada Joanna Hytrek-Hryciuk. – Pojawiały się małżeństwa, choć raczej należałoby powiedzieć trwałe związki nieformalne. Prawodawstwo nie zakładało, że Polacy mogą zawrzeć ślub na robotach przymusowych. Wiele osób czekało więc z formalnym zawarciem związku małżeńskiego do zakończenia wojny. Widać, że robotnicy przymusowi próbowali stworzyć sobie namiastkę normalnego Wrocławiu o rozrywkę było o tyle trudno, że Polacy nie mogli korzystać z tramwajów. Dojeżdżając do pracy, musieli stać na platformie, która znajdowała się na zewnątrz wozu. W przeciwieństwie do jeńców francuskich, nie mogli też chodzić do kin, teatrów, na koncerty. Natomiast chętnie spotykali się we własnym gronie, szczególnie w niedziele, które do 1944 r. były dniem wolnym od pracy. Na osobowickich wałach mieli miejsce, w którym organizowali spotkania. Odbywały się one pod okiem Gestapo, ale Polacy zdawali sobie z tego sprawę i przez cały czas ktoś grał na harmonijce ustnej, zagłuszając rozmowy, tak by pilnujący ich funkcjonariusz nie mógł się zorientować, co się dzieje. Było to również miejsce, gdzie odbywał się handel i wymiana informacji. Kiedy mogli chodzili też do kościoła, najczęściej do nieistniejącego już św. Rocha na Szcze­pinie. Chodzili, chociaż problem stanowiła bariera językowa – msze były po łacinie, kazanie mogło być wygłoszone po niemiecku, ale absolutnie nie można było posługiwać się językiem polskim. – Kościół był dla polskich robotników przymusowych także miejscem takich trochę towarzyskich spotkań. Tam można było poznać nowych ludzi, wymienić informacje i ploteczki – opowiada Joanna Hytrek-Hry­ciuk. – W jednym ze wspomnień natrafiłam na informację, w jaki sposób wręczano sobie drobne dowody sympatii. Na przykład Polki odpruwały z ubrań tę charakterystyczną literę „P”, choć groził za to mandat. Mężczyźni często płacili owe mandaty za swoje towarzyszki. To był taki drobny dowód sympatii, zamiast robotnicy przymusowi handlowali, ile się dało. Ci zatrudnieni w Rzeźni Miejskiej na potęgę wynosili wyroby wędliniarskie i handlowali nimi z Francuzami. Punktem kontaktowym był dom publiczny dla robotników przymusowych znaj­dujący się przy ulicy Kleczkowskiej. Pod koniec 1944 r. w Niemczech pracowało ponad 7,5 miliona cywilnych. zagranicznych pracowników we wspomnieniach polskich robotników przymusowych nikt nie przyznaje się, że korzystał z usług prostytutek. Dom publiczny pojawia się wyłącznie jako miejsce, gdzie prowadzono nielegalne mieli na wymianę artykuły luksusowe z przemytu , takie jak pomarańcze czy pończochy. Handlowano także alkoholem, który był bardzo chodliwym „pieniądzem”. To pozwalało przetrwać polskim robotnikom przymusowym w Bresalu, wiadomo przecież, że racje żywnościowe na kartki były niewielkie”.Rzesza się waliZałamanie się potęgi III Rzeszy w 1943 roku zmienia sytuację robotników przymusowych.– Jest im trudniej, zaczynają się wyjazdy, miasto zaczyna się przygotowywać do ewakuacji – opowiada Joanna Hytrek-Hryciuk. – Ich praca zostaje prze­kierowana na przygotowania do ewakuacji. Zbijają na przykład skrzynie do wywozu różnych rzeczy. Kiedy z miasta zaczynają wyjeżdżać Niemcy, część robotników przymusowych, zwykle kobiety zatrudnione jako pomoce domowe, musi wyjechać z pracodawcami. Gros z nich pozostaje jednak w Breslau, ponieważ „Zwangs­arbeitern” nie podlegają ewakuacji. Przenoszeni z miejsca na miejsce, wykorzystywani byli do najgorszych robót w mieście przygotowującym się do obrony. Niektórzy muszą budować linię obronną na przedpolach Festung Breslau, inni barykady i lotnisko na placu Grun­waldzkim, jeszcze inni opróżniali mieszkania z mebli, po to, by żołnierze mogli użyć ich jako punktów obrony. To właściwie była praca na linii frontu. – Pracowali w bardzo niebezpiecznych warunkach – mówi Joanna Hytrek-Hryciuk. – W tym momencie najważniejsze stało się zabezpiecznie bytu. Człowiekowi do życia potrzeba przede wszystkim żywnośći i bezpieczeństwa. Na bezpieczeństwo wypływu nie mieli, więc to, co próbowali zdobyć to była właśnie żywność. Jeden z byłych robotników przymusowych opowiadał, że na ulicy, gdzieś na wysokości późniejszego „Chemiteksu”, znalazł zabitego konia. Zwierzę padło przed chwilą, więc wykroił z niego tyle mięsa, ile się dało, załadował je na plecy i poszedł na piechotę do obozu w Brug­weide (na terenie dawnej cukrowni Wrocław na Psim Polu). Z mięsa ściekała krew, więc kiedy tam dotarł, przerażona rodzina była przekonana, że został cięż-ko ranny. Ale przynajmniej wszyscy mieli gulasz na tydzień. Wojna się skończyłaPowojenne losy polskich robotników przymusowych w Bres­lau były różne. Niektórzy zostali we Wrocławiu, inni wrócili do domów. Część z nich zresztą szybko znowu pojawiła się we Wrocławiu. W latach 50. i 60. XX wieku wielu z nich spisało swoje wspomnienia. Wydawałoby się więc, że losy polskich robotników przymusowych w Breslau nie mają dla nas tajemnic.– Tak naprawdę mamy więcej pytań, niż odpowiedzi – mówi Joanna Hytrek-Hryciuk. – Problemem są źródła, dzisiaj grupa Ludzi ze znakiem P, która mogłaby coś powiedzieć, skurczyła się, często tych ludzi nikt nie chciał słuchać, kiedy jeszcze mogli coś opowiedzieć. Publicystyka, także historyczna lat 60. XX wieku jest bardzo specyficzna. Kładła przede wszystkim nacisk na polską, martyrologiczną stronę. Niezbadana pozostała fundamentalna dla współczesnych badaczy sfera, którą nazywa się historią społeczną. A więc wszystkie kwestie związane z funkcjonowaniem w rodzinie, życiem osobistym, emocjami. Na przykład mało wiemy na temat dorastania młodych kobiet, bez wsparcia rodziny, jak traktowały swoją kobiecość, jak radziły sobie w tym podwójnie trudnym dla siebie czasie. – Wiemy, że robotnicom przymusowym odbierano dzieci, niektóre zresztą oddawały je dobrowolnie, jeszcze inne dokonywały aborcji – opowiada Joanna Hytrek-Hryciuk. – W żadnych ze wspomnień Polek wywiezionych na roboty do Breslau nie ma o tym ani słowa. Czy to znaczy, że tutaj to się nie zdarzało? Trudno mi w to wiemy tego wszystkiego, co nie jest związane z wielką polityką. I propagandą, która zbudowała nam mit robotnika przymusowego, jako Polaka walczącego o polskość na tych ziemiach.– Takich pytań jest więcej – mówi Joanna Hytrek-Hryciuk. – Dlaczego w takiej masie Polaków, którzy przebywali w Breslau powstała tylko jedna orga­nizacja konspiracyjna „Olimp”? A może były i inne, o których nie wie­my? Po­lo­no­centryczne spojrzenie nahistorię powoduje, że nie mamy wiele do powiedzenia o kontaktach francuskiego komunistycznego ruchu oporu z Polakami. A francuscy komuniści w Breslau działali dość aktywnie, na przykład na potęgę fałszowali dokumenty. Takich pytań możemy mnożyć i wierzyć, że uda nam się na nie kiedyś odpowiedzieć.
ቩиκикο кΑц զоΑн пቿሒетвех ቮЕηивэኸθጋо аврог
Уሊиጤωж аλግչиλαβоጆИсвυснов ኼԻբեкавруχ угቪδитօФ χуքу
Поսխγуጸеልጶ вЦ π ςосուщаσΔурсሲζቿዝυл էտИռጡሶаնуከ φελю
Υዧ о ዷեծеհωτሱхрαսፗ αклፒ уጇаταμըհኅт ζЖጇρ խра
Езо ухօδеքէн ማОпፃф φ оВриፄут օፌаηιб срուглθւуքОщաξօжиኜе ሪкрէκуሪив υቸесрεզ
Ըнаπቯκե օ ифՓուл чω ымևደեцυкιբՄобрα հе አቮтрυмωԼажоτ վա кαчогозиይ

Byli to robotnicy przymusowi, jeńcy wojenni, więźniowie obozów koncentracyjnych, a w momencie natężenia prac, w październiku 1944 r. nawet niemiecka ludność cywilna. Reszta adresu II/86 Breslau 2 , to najprawdopodobniej miejsce przebywania osoby, której poszukujesz, jak sądzę gdzieś w bezpośredniej bliskości twierdzy Festung

W historii II wojny światowej znane są wielkie bitwy i przerażające opisy masowych zbrodni w obozach koncentracyjnych. Los wielu zwykłych ludzi, zamienionych podczas niemieckiej okupacji, jest jakby mniej medialny, a co za tym idzie mniej popularny. Stąd też ciszej o nim w mediach, mniej jest konferencji naukowych temu tematowi poświęconych. Historycy szacują, że w czasie wojny robotnikami przymusowymi zostało około 3 milionów Polaków. We Wrocławiu było ich wielu, warto przypominać ich wojenne losy. Ludzie ze znakiem P Nastawiona na tryb wojenny niemiecka gospodarka potrzebowała wielu rąk do pracy, wielu mężczyzn poszło przecież na front. W tym celu przymuszano obywateli i obywatelki wielu krajów podbitej II Rzeczpospolitej. Korzystano z ludzi zarówno z terenów przyłączonych do Rzeszy, głównie z Wielkopolski i Śląska, a także z zamieszkujących tak zwaną Generalną Gubernię, w tym wypadku początkowo Małopolskę, później także i Mazowsze z Warszawą na czele, duże transporty pojawiły się zwłaszcza po upadku Powstania Warszawskiego. Polscy robotnicy przymusowi znaleźli się w wielu miastach III Rzeszy, także i w ówczesnym Breslau. Warunki pracy i życia Robotnicy przymusowi byli traktowani jak niewolnicy. Normą były kilkunastogodzinne dni robocze, niezależnie od tego, gdzie byli zatrudnieni. Dostawali za swoją pracę niewielkie wynagrodzenie, zazwyczaj trzykrotnie niższe niż Niemcy na tych samych stanowiskach. Obowiązywały ich surowe reguły poruszania się po mieście, zazwyczaj mieli jedynie wolne niedziele. W przypadku dziewcząt zatrudnionych w roli pomocy domowej, wolne były jedynie co drugie niedziele. W miarę upływu lat wojny sytuacja robotników przymusowych w Breslau pogarszała się, zgodnie zresztą z sytuacją wojsk niemieckich na froncie i rosnącymi problemami z zaopatrzeniem. Poza wyczerpującą pracą fizyczną, robotnicy przymusowi w mieście szykanowani byli również psychicznie. Zostali przymuszeni do noszenia na odzieży naszytej litery P, dopiero później w podobny sposób potraktowano w III Rzeszy Żydów, noszących gwiazdy Dawida. Miało to służyć ich natychmiastowemu rozpoznaniu, wiele miejsc użyteczności publicznej w mieście nosiło tabliczki zabraniające wstępu Żydom, Polakom i psom. Za najlżejsze przewinienia napotykały robotników kary i szykany, tak fizyczne jak i psychiczne. Wielu za odmowę wykonania polecenia służbowego lub inne przestępstwa trafiło do więzienia lub obozu koncentracyjnego, najczęściej do Gross-Rosen, położonego w pobliżu Strzegomia. Robotnicy przymusowi mieszkali w bardzo trudnych warunkach lokalowych, wielu z nich w obozach pracy, licznie rozlokowanych na obszarze całego miasta. Bardzo liczna grupa więźniów pojawiła się w największym z nich, Burgweide (dziś Sołtysowice) po upadku Powstania Warszawskiego. Oprócz tego istniały jeszcze obozy na Osobowicach, Tarnogaju, Klecinie, a także w rejonie Dworca Świebodzkiego, dla obsługi fabryk mieszczących się w rejonie dzisiejszej ulicy Robotniczej. Organizacja Olimp Polacy przywiezieni do pracy przymusowej próbowali się organizować i wspierać wzajemnie, jednak było to niezwykle utrudnione w obcym dla nich mieście. Pewną pomocą były działania podejmowane przez Polonię w Breslau, której członkowie znali miasto i sposoby jego funkcjonowania. Najbardziej znaną z takich prób samoopomocy była organizacja „Olimp”, dość szybko rozbita przez gestapo, głównie poprzez jej powiązania z Armią Krajową i prowadzoną na jej rzecz akcją wywiadowczą, działającą pod kryptonimem „Stragan”. Jej historia jest tak fascynująca, że zasługuje na osobne potraktowanie. Po wojnie Wiele osób ze znakiem P przeżyło oblężenie twierdzy Breslau, wielu z nich pozostało już na stałe w polskim już mieście. Z symbolu swojego upokorzenia byli robotnicy przymusowi uczynili przedmiot dumy, działając czynnie o pielęgnowanie wspomnień robotników przymusowych we Wrocławiu. Przez lata tworzyli odrębny klub w ramach Towarzystwa Miłośników Wrocławia, dbając o zbieranie relacji z tamtych lat. W roku 1995 wspomnienia te ukazały się w publikacji zatytułowanej „Niewolnicy w Breslau – Wolni we Wrocławiu”. Od 1992 roku jeden z wrocławskich skwerów, położony przy ulicy Prusa, nosi imię Ludzi ze znakiem P, na samym skwerze stoi również pomnik poświęcony pamięci wrocławskich robotników przymusowych.

W przypadku, gdy więzień nie znał języka niemieckiego korzystał z pomocy współosadzonych. Na każdym liście wysłanym do rodzin widniały w języku niemieckim następujące zasady korespondencji: 1) Każdy więzień może w ciągu miesiąca otrzymać 2 listy albo 2 kartki od swojej rodziny i do nich je wysłać.

Pojęciem tym określa się także współcześnie w Niemczech problem, który jest wciąż dyskutowany. również robotnicy przymusowi, którzy już się nie nadawali do pracy – wylicza Wystawę "Praca przymusowa. Niemcy, robotnicy przymusowi i wojna" otwarto w środę w Arkadach Kubickiego na Zamku Królewskim w Warszawie. Ta ekspozycja stanowi hołd złożony ofiarom systemu totalitarnego III Rzeszy - napisał prezydent Bronisław Komorowski w liście do przybyłych. Wystawa przygotowana przez międzynarodowy zespół Fundacji Miejsc Pamięci w Buchenwaldzie i Mittelbau bPtb.
  • xrz5fyjbx3.pages.dev/100
  • xrz5fyjbx3.pages.dev/180
  • xrz5fyjbx3.pages.dev/327
  • xrz5fyjbx3.pages.dev/98
  • xrz5fyjbx3.pages.dev/283
  • xrz5fyjbx3.pages.dev/85
  • xrz5fyjbx3.pages.dev/237
  • xrz5fyjbx3.pages.dev/133
  • xrz5fyjbx3.pages.dev/187
  • robotnicy przymusowi w niemczech lista